Tag: is_tag

Dewaluacja wrażeń

Siła wciskająca w fotel dewaluuje się szybciej niż greckie obligacje

Do niczego nie przyzwyczaja się tak łatwo jak do przyspieszenia. Siła wciskająca w fotel dewaluuje się szybciej niż greckie obligacje.

Wystarczy kilka dni a czasem wręcz kilka godzin w o-rany-ale-szybkim aucie, aby przestawało robić wrażenie.

Pomogłem znajomej kupić Imprezę STi. Nigdy nie jeździła autem mocniejszym niż 100 KM a tu nagle 340. Pierwszego dnia wypieki na twarzy i brak snu z nadmiaru wrażeń. Po trzech dniach telefon, że chyba coś się zepsuło, bo auto już tak nie przyspiesza. Moja Mama kiedyś krzyczała, gdy wiozłem ja po raz pierwszy sportowym autem; ostatnio w 911 Turbo nawet przy overbooście nie przerwała monologu o zasłonkach, które zamierza powiesić w kuchni. Dewaluacja akceleracji. To powód, dla którego średnia moc aut rośnie wykładniczo.

Polonez Caro z silnikiem Rovera 1.4 16V – jedno z pierwszych aut w niekomunistycznej Polsce pokazujące, że powyżej 100 km/h samochód może nie tylko utrzymywać, ale także nabierać prędkości

Pamiętam moje kamienie milowe w poznawaniu przyspieszeń – pierwszym prawdziwym szokiem był Polonez Caro z silnikiem Rovera 1.4 16V MPI.

Stocztery konie. Jeździłem wtedy Fiatem 125P i gdy kolega przewiózł mnie „Roverem”, myślałem, że połknę język z wrażenia – to auto rwało do przodu przy każdym naciśnięciu gazu i robiło to zupełnie inaczej niż kant – bez gaźnikowego letargu, bez wrażenia, ze zaraz wyrzyga zalewającą go benzynę. To był taki bzyczek – gaz i jedzie. I to do jakich obrotów – sześć-tysięcy i dalej się kręci. Fascynująace. Każda jazda tym cudem była przeżyciem i marzeniem, żeby kiedyś mieć taki silnik 16V…

BMW 325i dawało wyobrażenie, że ponad czterocylindrowcami kryje się jeszcze ciemna, nieznana dotąd strona mocy

Potem pojawiło się BMW 325i – zielona butelka. Przywiózł tata kolegi po powrocie z kontraktu w RFN. To było pierwsze obcowanie z prawdziwą brutalną siłą – 192 konie potrafiły rozpędzać auto nawet pod nawiekszą górkę w mieście. Tam gdzie fiacior wymagał redukcji, aby nie zwalniać, beemka nabierała prędkości przy lekkim dodaniu gazu. A przy pełnym sprawiała to wrażenie, że nie uda się jej opanować, zaraz wyrwie się spod kontroli. Bałem się tego auta – auta nie powinny być tak szybkie.

To perwersja.

Impreza GT była pierwszym samochodem o dynamice wykradającej się nie tylko umiejętnościom, ale także wyobrażeniom o szybkim aucie

Do czasu aż kolega kupił Imprezę GT – pierwszy raz, gdy poczułem uderzenie i utrzymującą się falę doładowanego momentu całych 290Nm, bylem przerażony – przecież tym autem można się zabić w 5 sekund po ruszeniu z miejsca. Ale też po raz pierwszy zrozumiałem, do czego można wykorzystywać przyspieszenie a raczej źrodło przyspieszenia – moc. Da się nią sterować autem. Wtedy ledwie to ogarniałem, ale czułem, że właśnie w tym tkwi tajemnica mistrzowskiego prowadzenia.

Po Imprezie GT każdy samochód, nawet szybszy, był tylko krokiem naprzód, ale już nie skokiem

W zasadzie od tego momentu nie było już dla mnie takich totalnych szoków przyspieszeniowych. Jasne – były auta na kolejnych etapach, które potrafiły fascynować, pamiętam np. pierwszy raz za kierownicą Evo V i to zaskoczenie, ze niby podobny do GT, ale na trójce ciągnie lepiej niż GT na dwójce. Potem szlo to dalej – 300, 350, 400 w coraz mocniejszych autach. Za każdym razem lepiej, ale już nigdy szokowo.

Doświadczenia z różnymi autami powodują, że przyspieszenie nie determinuje przyjemności, może ją tylko wzmacniać

Co mogę dziś dać wnukom, gdy już sam jestem dziadkiem… Dziś przyspieszenie i moc nie maja już znaczenia. I nie robią wrażenia. 500KM i 700Nm – OK, jedzie, szału nie ma. Czy to pozbawia mnie przyjemności z jazdy? Absolutnie nie. Przyspieszenie nie jest warunkiem koniecznym przyjemności. Ale potrafi ją wzmacniać.

Uwielbiam poczucie, że nie można bezkarnie pchać gazu w podłogę – że przyspieszenie trzeba dozować, bo inaczej auto wyrwie się spod kontroli a moc zawładnie masą. Gdy auto znosi na pełnym gazie i nawet na wprost idzie bokiem na stałej kontrze lub miota się wściekle wykontrowywane do prostej. To jak przyjemność ujeżdżania tonowego buhaja – nie własną silą, bo nawet gdybym był gladiatorem, to w bezpośredniej konfrontacji zmiażdży mnie pierwszym celnym uderzeniem, ale techniką i nie dopuszczaniem do uderzenia. Fascynuje mnie kinetyka przyspieszenia – kompresja zawieszenia, regulowanie trakcji tylu, stabilizacja toru jazdy w tym zakresie, w którym przyspieszenie jest jeszcze moim sprzymierzeńcem a nie wrogiem. Tego nie da się doznać w 100-konnym aucie. Ale to nie jest celem samo w sobie, tylko dodatkiem. Potrafię bez niego żyć i cieszyć się jazdą w dużo słabszych autach. Jednak przyspieszenie ma też i bardzo wymierną zaletę – skraca proste, na których nic się nie dzieje i bez przyspieszenia wieje nuda.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Gran Turismo

Akronim GT jest chyba najczęściej występującym skrótem w motoryzacji.
Znaleźć go można na tak skrajnie różnych autach jak Punto GT (kto jeszcze pamięta szalonego doładowanego Fiata?), napęczniałej serii 5 BMW czy majestatycznym supersamochodzie Forda. Dochodzą do tego niezliczone rozwinięcia – GTI, GTO, GTA, GTB, GTX, HGT i tak bez końca.

Czym jest Gran Turismo, z którym każdy chce się kojarzyć?

Zew drogi

Dla nas w Supercar Clubie Gran Turismo jest podróżą, w której trasa jest co najmniej tak samo ważna jak cel.

A raczej ważniejsza, bo jeśli cel nam umknie a trasa będzie udana, to wrócimy zadowoleni; odwrotnie już nie.

Gran Turismo to radość z pokonywania przestrzeni, swobody, bycia co chwila w innych miejscach. Podróż z klasą i stylem, przy czym bardziej chodzi o jakość prowadzenia samochodu niż ubrania. Gran Turismo to przygody czekające za zakrętami, to wyzwania dla kierowców. W końcu Gran Turismo to także trudna sztuka planowania podróży i doboru dróg.

Najlepiej rozumiem Gran Turismo, gdy co jakiś czas odzywa się we mnie zew trasy. Nie mogę usiedzieć na miejscu, czuję wszechogarniającą potrzebę przygotowania auta i ruszenia w długą trasę; wyłącznie po to, by nawijać kilometry. Nie ważne, dokąd dojadę, ważne, abym się wyjeździł. Wówczas Gran Turismo staje się dla mnie przez pewien czas sensem życia.

Trudny kompromis GT

Wybierając samochód do Gran Turismo zawsze mam ten sam dylemat. Jeśli wezmę zbyt wygodny, po dotarciu w rejony o ambitnych drogach będę się frustrował, że zamiast sportową, zwrotną maszyną poruszam się opasłym limo jak słoń w składzie porcelany. Z kolei jeśli pojadę zbyt sportowym, długie odcinki dojazdowe staną się męczące i wyprawa zmieni się w walkę z kilometrami.

Jakkolwiek nie lubię tego pojęcia, konieczny jest tu kompromis. Auto do Gran Turismo musi łączyć trasowość ze sportowością. Musi nie męcząc siebie ani kierowcy połykać tysiące kilometrów, a po wjeździe na kręte odcinki dawać przyjemność z szybkiej, technicznej jazdy.

Pogodzenie tych dwóch cech jest trudne. Auta trasowe muszą być duże, wygodne, „wyluzowane” – nie mogą przesadnie zasypywać kierowcy informacjami o tym, jak i po czym jadą, bo na długiej trasie właśnie to męczy. Z kolei w jeździe technicznej muszą zachowywać się dokładnie odwrotnie – kurczyć się wokół kierowcy, stawać się ostre w reakcjach i bardzo komunikatywne.

Skrajny przykład auta trasowego – Mercedes klasy S. Skrajny przykład auta sportowego – Mitsubishi Lancer Evo. Dość ciężko wyobrazić sobie ich krzyżówkę…

Są jednak auta, które potrafią łączyć te sprzeczne charaktery. Prawdziwe Gran Turismo to zazwyczaj spore coupe z mocnym silnikiem. Dobrymi przykładami tego gatunku są Audi R8, Chevrolet Corvette czy BMW M6 – połkną bez wysiłku całą Europę a na górskich hiszpańskich drogach staną się ostrymi, precyzyjnymi narzędziami do dynamicznej jazdy. Samochody GT mogą skręcać w stronę komfortu – ot, np. Bentley – bądź w stronę sportu – np. Porsche 911.

Jest pewien samochód idealny do Gran Turismo, łączący bezszwowo oba światy, którego celowo nie wymieniam. Zgadnijcie jaki. Podpowiedź tkwi w nim samym.

Jeśli skrzyżować oś sportowości z osią trasowości, otrzymamy mapę GT; im bardziej w prawo i w górę, tym dane auto jest lepszym GT.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów