Tag: is_tag 1 2

Porównanie supersamochodów c.d.

Chevrolet Corvette

Dominujące wrażenie: zaskoczenie.

Silnik: odkrywa prawdziwe oblicze gdy sie go zaczyna kręcić. Koniecznie ze skrzynią w trybie ręcznym, aby wchodził na obroty. Zaskakuje wtedy górą i dynamiką.

Zawieszenie: wręcz wygodne a przy tym bardzo sprawnie kontrolujące nadwozie. Nie ma żadnych zbędnych przechyłów. Na szybkich krętych partiach zaskakuje zwinnością.

Hamulce: wyraźnie odstają na tle innych aut. Choć są i tak lepsze od większości zwykłych aut.

Ergonomia: dużo miejsca, świetna widoczność, komfortowe połykanie długich tras. Powyżej 150kmh bez dachu mocno wieje.

Prowadzenie: kolejne zaskoczenie – na krętej drodze zdaje się kurczyć i zaczyna jechać jak rasowy sportowiec, świetnie wykorzystując atut lekkości; zwinnie zmienia kierunek.

Subiektywnie: jeżdżąc nią po Warszawie zawsze miałem wrażenie, że to auto do leniwej jazdy bulwarowej; zaskakujące, jak można się pomylić. W szybkiej górskiej jeździe okazała się bardzo kompetentna i wielokrotnie dziwiła innych, gdy trzymała się szybko jadącej kolumny; ba, czasem wręcz uciekała jadącym za nią.

Lamborghini Gallardo

Dominujące wrażenie: jeden wielki silnik z jakimiś dodatkami.

Silnik: tego nie da się opisać. Jest fenomenalny i dominuje nad całym wrażeniem z jazdy pod każdym względem. I ten dźwięk…

Zawieszenie: szybkie i sprężyste. Połączenie cech 911 z AMG. Idealne na włoskie kręte drogi.

Hamulce: bardzo mocne, ale z dziwnym brakiem reakcji na pierwszą ćwierć wciśnięcia pedału. Trudne do wyczucia.

Ergonomia: mimo bardzo niskiego siedzenia i brak jakichkolwiek regulacji komfort pełny. Widoczność prawie zerowa.

Prowadzenie: jedyny w swoim rodzaju mix czteronapędowej trakcji z centralnym wyważeniem i tylnonapędowym rozkładem napędu. Łatwe do szybkiej jazdy, ale bardzo wymagające do jeszcze szybszej.

Subiektywnie: perełka – auto budzące wszystkie najlepsze motoryzacyjne emocje. Nawet jeśli ma jakieś niedociągnięcia, to nie mają żadnego znaczenia, gdy tylko zacznie się go prowadzić.

Nissan GT-R

Dominujące wrażenie: pancerność.

Silnik: wściekła kombinacja mocy z obrotów i momentu z doładowania.
Ciężko go ogarnąć, gdy weźmie się poważnie do roboty.

Zawieszenie: rajdowe w sposobie tłumienia. Bardzo precyzyjne i szybkie.

Hamulce: bardzo mocne, ale na krótką metę; dość łatwo się przegrzewają.

Ergonomia: bardzo wysoko się siedzi, co odbiera część wrażenia jazdy superautem. Poza tym dużo miejsca i świetne fotele. Mnóstwo, mnóstwo przełaczników.

Prowadzenie: Na suchym absolutnie stabilne, niezwykle szybka reakcja na skręt. Ma mokrym bardzo czuć wagę i robi się nieprzyjemnie, czasem groźnie.

Subiektywnie: dedykowana maszyna do konkretnych celów. Bezduszna, bezwzględna, absolutnie skuteczna.

C. D. N.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Ostatnia nadzieja spalinowych

Honoru spalinowych broni jeden z najlepiej przyspieszających supersamochodów dzisiejszych czasów

Zapinam pasy, przede mną pusty pas startowy, temperatura na wyświetlaczu dochodzi do 36 stopni. Jest bardzo ciepło i chyba zanosi się na burzę… Niedobrze. Takie warunki to dla turbiaka ok. 20 KM mniej. Cóż, w dalszym ciągu zostaje ponad 500 KM, ale na dzisiejszego rywala każda liczba może być mała. Obok bowiem do wyścigu do 200 km/h ustawia się mała zielona zabaweczka – napędzana silnikiem elektrycznym Tesla. Co prawda jej 288 KM – w porównaniu z Nissanem GT-R, w którym siedzę – to prawie o połowę mniej, ale jest lżejsza, nie traci czasu na zmiany biegów i, co najważniejsze, produkuje stały moment obrotowy 400 Nm w całej skali obrotów. To będzie dopiero ciekawa konfrontacja!

GT-R

To co rzuca mnie na kolana za każdym razem, kiedy prowadzę GT-Ra, to niebywale szybka dwusprzęgłowa skrzynia. Zmiany biegów do góry odbywają się praktycznie bez utraty ciągu – nawet na wykresach telemetrii nie ma zauważalnych spadków przyrostu prędkości. Do tego wrażenie monolitu układu napędowego, całkowitej odporności na kolosalny moment obrotowy, który pochodzi z podwójnie doładowanego 3.8 V6. Reakcje napędu na polecenia kierowcy, w konsekwencji nadwozia, są natychmiastowe, idealnie wyczuwalne i niekiedy aż brutalne. W bojowych warunkach GT-R nie ma sobie równych. Tak jak nie przepadam za łopatkami, tak skrzynia w Nissanie to majstersztyk. GT-R to jedyny samochód, jaki znam, w którym nie wyobrażam sobie skrzyni ręcznej. Tu musi być hajtek.

Tesla

Ten samochód nie poddaje się prozie. Tak jak ciężko kosmonaucie opisać wrażenia z kosmosu, tak nie da się w prosty sposób oddać wrażeń z jazdy Teslą. Tego trzeba spróbować. Katalogowo nasza Tesla ma 3,7 sek do 100 km/h i wydaje się to absolutnie możliwe. Dlatego nie mam pewności, czy GT-R poradzi sobie z tym przeciwnikiem tym bardziej, że pomimo napędu tylko na tył ma naprawdę świetną trakcję i z miejsca katapultuje się z gwałtownością czterobuta. Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, który jako pierwszy osiągnie 200 km/h.

Nie mam pewności, czy GT-R poradzi sobie z tym niepozornym przeciwnikiem

Konfrontacja

Rozpędzamy się do 40 km/h – szkoda męczyć napędy – i but w podłogę. Żadnej turbodziury, żadnego szarpania, tylko eksplozja akceleracji. Nie ma co, w dziedzinie elastyczności jeszcze nikt nie wymyślił nic lepszego niż twinturbo z dużą pojemnością.

Nie zdążyłem jeszcze skonsumować do końca wrażeń z przyspieszania, kiedy skończył się drugi bieg i byłem już na trójce. Z ciekawością zerkam gdzie Tesla. Nie jest to łatwe, nie sięga mi dachem nawet do klamek. Nagle coś miga w polu widzenia, wyłaniając się zza prawej przedniej lampy. Jest o pół długości z przodu i cały czas lekko odchodzi. Do 160 km/h idziemy łeb w łeb, z lekką przewagą Tesli.

Mimo że poliftingowy GT-R jest jednym z najszybszych supersamochodów na świecie, zielony „meleks” nawet przez moment nie oddał pola i gdyby nie fakt, że ze wzrostem prędkości moc zaczyna odgrywać kluczową rolę w dalszym przyspieszaniu, to Tesla utrzymałaby swoje prowadzenie do końca.

Wbijam czwarty bieg i GT-R zaczyna wyprzedzać Teslę – właśnie rozpoczyna się dominacja brutalnej mocy nad konsekwentnym ciągiem silnika elektrycznego. Do 200 km/h jestem już prawie dwie długości z przodu. Hamowanie, uśmiech od ucha do ucha, kciuki do góry.

Wnioski

To niesamowite, ale przed chwilą tworzyła się historia. Może jeszcze za wcześnie, aby nazwać Tesle supersamochodem, ale już teraz potrafi utrzeć nosa najszybszym benzyniakom. Biorąc pod uwagę szybki postęp technologiczny, spodziewam się, że już wkrótce nikogo nie będzie dziwić sytuacja, w której GT-R będzie gryzł kurz spod kół bezgłośnie oddalającego się teslopodobnego wynalazku. Co za czasy…

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Horror deszczu

Jedyna rozsądna taktyka w supersamochodzie, w razie deszczu, to niedopuszczanie do poślizgu

Większość wypadków z udziałem supersamochodów ma miejsce, gdy pada. Deszcz jest ich największym wrogiem.

Supersamochody mają ogromne możliwości na suchym. Monstrualne opony o płytkim bieżniku kleją się do ciepłego asfaltu. Sztywne zawieszenia minimalizują przechyły. Niski środek ciężkości pozwala na jazdę z przeciążeniami bocznymi przekraczającymi 1 G.

Na tę potężna mechaniczną przyczepność nakłada się dodatkowa elektroniczna – systemy trakcyjne i stabilizacyjne eliminują problemy z nadmiarem mocy i korygują ew. błędy kierowcy, zaś systemy ukierunkowujące moment obrotowy (np. PTV w Porsche 911 Turbo) jeszcze dalej przesuwają limity, inteligentnie zarządzając przyczepnością dostępną pod każdym z czterech kół z osobna. Wrażenie z jazdy jest takie, jakby auto było przyspawane do drogi. To wymusza styl jazdy „na okrągło”, czyli na pełnej przyczepności.

Gdy spadnie deszcz, sytuacja zmienia się diametralnie i to, co było przewagą na suchym, staje się przekleństwem. Ultraszerokie opony nie są w stanie odprowadzać wody i wpadają w aquaplaning znacznie szybciej niż 205 czy nawet 225. Z tego powodu w rajdówkach na wodę zakłada się węższe opony, tzw. deszcze. Zawieszenie bez odpowiedniego skoku nie informuje wystarczająco o przyczepności. Jej utrata jest gwałtowna i niespodziewana. Często zaskakuje kierowcę. Niski środek ciężkości powoduje, że gdy supersamochód straci przyczepność, to bardzo długo ją odzyskuje – niesie go i niesie w poślizgu. Zwykle brakuje drogi, aby się w niej zmieścić. Nie sprawdzają się też systemy elektroniczne – ich skuteczność jest ściśle powiązana z przyczepnością opon. Tylko nią mogą sprytnie żonglować. Gdy jej nie ma, stają się bezradne, często wręcz utrudniając kierowcy próby ratowania sytuacji.

Auta stworzone do jazdy poza przyczepnością – kontrolowanymi poślizgami – takie jak Lancer Evo czy Impreza STi są przeciwstawieństwami konstrukcyjnymi supersamochodów. Są wysokie, mają relatywnie wąskie opony i bardzo plastyczne zawieszenia. Nie opierają swej przyczepności na elektronice, ale na mechanice i wyczuwalności. Dlatego Subaru Impreza tak bajecznie prowadzi się na śliskim.

Gdy pada deszcz, jeżdżę supersamochodami wolniej niż większość otaczającego mnie ruchu. Wiem, jak potwornie trudno opanować poślizg na mokrym w takim aucie. Jedyna rozsądna taktyka w razie deszczu to niedopuszczanie do poślizgu. Na to nie ma geniusza kierownicy – jeśli nie ma czym kierować, nikt nie jest w stanie nic zrobić.

Nie bez powodu większość supersamochodów kończy życie w deszczu. Także prowadzonych przez mistrzów.

Nawet mistrz stabilności jazdy, obecne Porsche 911 Turbo, na mokrym – przez spory nadmiar momentu obrotowego – może być bardzo trudny w prowadzeniu. Jak widać…

Aquaplaning, czyli chwilowa utrata przyczepności opony przez najechanie na powierzchnię stojącej wody, może być zabójczy nawet w najmniej spodziewanym momencie. Zobaczcie:

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Myśl tygodnia: amortyzacja

Amortyzacja w Lambo jest zaskakująco adekwatna na tor i na drogę

Wybitne auto wyróżnia amortyzacja – informująca o drodze, ale nie pozwalająca jej dyktować warunków.

Interpretacja.

Zestrojenie siły tłumienia amortyzatorów musi być na tyle sprężyste, aby kierowca czuł drogę. Zbyt twarde, deskowate pozbawia czucia, przekazuje tylko kierunek zmiany pracy (góra lub dół), nie mówiąc nic o szczegółach nawierzchni, zwłaszcza o przyczepności. Nie oznacza to bynajmniej, że zawieszenie nie może być sztywne – wręcz musi, aby spełniać drugi warunek – nie może jednak być zero-jedynkowe w swej sztywności i przede wszystkim musi mieć skok; choćby nieduży, ale zakres prawdziwej pracy.

Z drugiej strony kalibracja amortyzacji (składająca się ze skoku, tłumienia dobicia i odbicia oraz ich progresji) musi pozwalać zawieszeniu w pełni panować nad zachowaniem auta. Droga nie może mu narzucać, co ma robić. Wszelkie nierówności muszą być pochłaniane przez amortyzację zanim przeniosą się na ruch nadwozia. Auto nie może podskakiwać na wybojach – musi je gasić. Nie może być miotane przez przeciążenia boczne – musi trzymać kierunek i szybko wstawać z wszelkich przechyłów. Koła nie mogą tracić kontaktu z nawierzchnią choćby na tarkach – zawieszenie musi je stale dociskać do drogi. Nawet po skoku zawieszenie musi zgasić wszelkie siły reakcji „na raz”. To oznacza, że zawieszenie nie może być zbyt miękkie – bo takie zawsze będzie bujać autem. Będzie też za wolne, aby informować kierowcę o tym, co się pod nim dzieje (odnośnie jeszcze pierwszego warunku).

Pomimo sporej wagi zawieszenie Nissana GT-R pozwala na rajdową amortyzację

W praktyce są amortyzacje dobre, świetne i wybitne. Wśród klubowych aut amortyzacją wyróżniają się GT-R (niemal rajdowa), Gallardo (zaskakująca!) i CLK AMG (wyścigowa ale w kalibracji nierównych torów ulicznych). Wszystkie są świetne, ocierając się o wybitność. Jednak bledną przy absolutnie wybitnych mistrzach amortyzacji – Imprezie STi i Lancerze Evo.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Godzilla kontra Hedora

W głowie kierowcy Nissana GT-R toczy się nieustanna walka dobra ze złem

Widzieliście tę część, w której Godzilla walczy z potworem zrodzonym z industrialnych zanieczyszczeń? Miałem wtedy nie więcej niż dziesięć lat i pamiętam, że po seansie nie przespałem ze strachu dwóch nocy. Od tego czasu Hedora, bo tak nazywał się ów potwór, była dla mnie wcieleniem zła.

Wstępując do Klubu, dostałem (Misiu, doceniam Twą mądrość) zalecenie, aby przygodę z flotą rozpocząć od aut wolnossących, w pierwszej kolejności Vettki i R8, następnie klasyków gatunku Ferrari i Lamborghini i dopiero wtedy wsiąść do doładowanych AWD. Tak też zrobiłem i zostawiłem sobie na deser Nissana GT-R. Teraz wiem, że czarna strona mocy nie jedno ma imię i również pochodzi z Japonii.

GT-R to dziwny samochód. Z jednej strony napompowane nadwozie, agresywne spojrzenie świateł, wręcz kreskówkowy wygląd i deska rozdzielcza a’la Play Station. Z drugiej wygoda, praktyczność, akceptowalny bagażnik i wrażenie „normalnego” samochodu. Przynajmniej tak długo, aż nie nadejdzie pierwszy zakręt… Przeciążenia generowane przez ten samochód są nieporównywalne z żadnym pojazdem, z jakim zetknąłem się w ruchu lądowym. Auto sprawia wrażenie przymurowanego do drogi i nawet kiedy mam poczucie, że już dawno przegiąłem, to dalej daje radę. Doznania te wkraczają w obszary fizycznego bólu, a zerknięcie na prędkościomierz po wyjściu z zakrętu potrafi autentycznie przestraszyć.

Zaskakujące w tym wszystkim jest to, że w każdej chwili możesz odpuścić i przemieszczać się komforcie zwykłego samochodu. Do tyłu wsadzisz bezproblemowo dwa foteliki, dźwięk silnika nie przeszkadza w jeździe, a po załączeniu radia z całkiem niezłym nagłośnieniem nie usłyszysz z zewnątrz już nic. Co więcej, nic nie ogranicza widoczności do tyłu, więc GT-R to jedyny samochód z klubowego garażu, w którym nie boję się parkować w mieście. Jeżeli jest coś, co mnie denerwuje, to nagrzewający się tunel środkowy, który po ostrzejszej jeździe potrafi tak podnieść temperaturę we wnętrzu auta, że jazda bez załączonej klimy jest niemożliwa.

W głowie kierowcy Nissana GT-R toczy się nieustanna walka dobra ze złem – jak w Godzilla kontra Hedora. Wiesz, że masz pasażerów na pokładzie lub w garniturze udajesz się na spotkanie biznesowe, ale każdy zakręt, każde rondo, każdy start ze świateł kusi, aby wykorzystać nieograniczony potencjał tego samochodu. Zachwyca mnie i zauważam, że coraz częściej wolę być po ciemnej stronie mocy.

Krzysiek / Klubowicz Supercar Club Poland

Powrót

Tyson w garniturze

To nie dystyngowane coupe – to ucywilizowana maszyna wyścigowa

Nissan GT-R wywrócił do góry nogami świat supersamochodów. Pojawił się z nikąd (konstruowany od zera) i rzucił wyzwanie, że będzie szybszy niż 911 Turbo, kosztując o połowę mniej. Dotrzymał słowa – w rękach Toshio Suzuki, fabrycznego kierowcy Nissana – pokonał w 2009 r. Nurburgring w 7:26 i w rok później, w poliftingowej 530-konnej wersji, w 7:24. To był nokaut. GT-R zmiażdżył konkurencję, pokonał nie tylko 911 Turbo (7:40), ale także liczne hypersamochody – m.in. Koenigsegg CCR (7:34), Pagani Zonda F (7:33) czy Porsche Carrera GT (7:32). Pojawiały się liczne spekulacje podważające te wyniki – że GT-R jechał na nieseryjnych oponach, że nie był seryjny itp. Jakkolwiek było, jedno stało się jasne – Japończycy skonstruowali potwora. Marzeniem petrolheadów na całym świecie stało się sprawdzenie, jak jeździ ta niesamowita maszyna.

Jak więc jeździ?

Trudno to opisać, tego trzeba doznać. Jak żaden inny samochód GT-R potrafi naginać fizykę i zakrzywiać czasoprzestrzeń. To wrażenie znają tylko kierowcy Lancerów Evo – samochód nie ma prawa tego zrobić, ale to robi. Skomputeryzowany układ napędu na wszystkie koła wszędzie znajduje przyczepność tylko sobie (a raczej japońskim inżynierom) znanymi sposobami. Zawsze i wszędzie ma nadmiar mocy i doładowanego momentu – katapultuje się z zakrętów z siłą porównywalną z uderzeniem w tył przez rozpędzonego TIRa. Pełny gaz nawet na trzecim biegu daje wiele do myślenia komputerom odpowiedzialnym za trakcję. Dwusprzęgłowa skrzynia zmienia biegi tak szybko, że nawet na mgnienie oka nie przerywa przyspieszania. Jazda z pełnymi osiągami jest niemal fizycznie bolesna – przeciążenia zbliżają się do granic tolerancji organizmu. Reakcje na skręt są tak szybkie, że GT-R nie może być wyposażony w aktywne doświetlanie zakrętów – żaden system nie nadąża za jego zmianami kierunku. Jeździe towarzyszy całe spektrum doznań rodem z samochodu wyczynowego – huczące dyfry, przeskakujące szpery, stukająca skrzynia, wibrujący wał, odgłosy uderzających o podwozie kamyków, jakby był pozbawiony wygłuszenia. To nie jest dystyngowane coupe – to ucywilizowana maszyna wyścigowa.

W prowadzeniu wymaga twardej ręki niczym bulterier – jeśli pozwolisz mu na zbyt wiele, wymknie się z pod kontroli i zacznie gryźć. Trzeba być stanowczym i konsekwentnym – jeśli nie jesteś pewien swego, nie żądaj tego, czego możesz żałować. On da sobie rade, ale czy Ty dasz…

Na pierwszy rzut oka można nie dostrzec jego charakteru – wygląda całkiem elegancko. Może jest nieco większy i trochę bardziej kanciaty niż pozostałe auta, ale nie zdradza agresji. Czyżby? Popatrz dokładniej. Te wszystkie przetłoczenia, spoilery, wloty i wyloty, 20-calowe koła. Jest jak Mike Tyson w garniturze – pozornie elegancik. Ale gdy zaczniesz się przyglądać, zobaczysz supły twardych jak skała mięśni pod szlachetnym materiałem, zdeformowany nos, odgryziony kawałek małżowiny, wychodzący spod kołnierzyka tatuaż. Sękate dłonie zdradzają tysiące godzin z ciężarami a liczne blizny setki bójek. Gdy spotkasz jego spojrzenie – dziki wzrok drapieżcy – oblejesz się zimnym potem. Jeśli go sprowokujesz, ostatnią rzeczą, jaką zapamiętasz, będzie błysk złotych zębów – zanim Cię znokautuję pierwszym ciosem, uśmiechnie się. Agresja to jego natura. Nie zmieni tego garnitur od Armaniego.

Jeśli go sprowokujesz, ostatnią rzeczą, jaką zapamiętasz, będzie błysk złotych zębów

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Jednym słowem

Największa przyjemność płynie z poznawania tych odmiennych charakterów.

Największa przyjemność płynie z poznawania tych odmiennych charakterów.

 

Mimo że podobne w ogólnych założeniach – coupe z mocnym silnikiem – każde z klubowych aut ma niepowtarzalny charakter. Patrząc na dane techniczne można odnieść wrażenie, że różnią je niuanse – każde ma ponad 400 koni, mniej niż 4,5 sek. do setki i napęd na tył lub wszystkie koła. Dla laika wszystkie są podobne – bardzo szybkie, bardzo drogie i bardzo emocjonujące. Koneserowi każde odkrywa diametralnie inne oblicze. Gdybym miał opisać je jednym słowem…

Ferrari F430 – onieśmielające

W motoryzacyjnym świecie Ferrari jest bogiem. Niepotrzebne żadne wyjaśnienia – padnij na kolana i adoruj. Zachwyca absolutnym pięknem i jedyną w swoim rodzaju harmonią subtelności i agresji.

Lamborghini Gallardo – ostentacyjne

Patrz na mnie! Jestem gwiazdą każdej imprezy! We wszystkim jestem naj i krzyczę o tym, bo sprawia mi to przyjemność. Ekstrawertyk do sześcianu. A przy tym genialna maszyna, bez słów wyjaśniająca po co robi się supersamochody.

Nissan GT-R – brutalny

Potwornie skuteczny, bezkompromisowy, twardy jak skała. Niczym Mike Tyson w latach świetności – samym wyglądem wygrywa zanim wejdzie do ringu. Przeciwnik nie ma szans. Żaden. Żadnych.

Audi R8 – uniwersalne

Gdy ludzie mnie pytają, jaki supersamochód jest najlepszy na co dzień, odpowiadam bez namysłu – R8. Genialnie ergonomiczny, zaskakująco komfortowy i praktyczny. Niemieckie Gallardo. I wygląda jak milion dolców.

Porsche 911 Turbo – doskonałe

Każdy supersamochód ma najmocniejsze punkty i jakąś achillesową piętę. 911 Turbo składa się z samych najmocniejszych punktów. Jak wzorzec metra w Sevres – definiuje supersamochód. Idealny pod każdym względem.

Chevrolet Corvette – wyluzowany

Wszystko robi bez spinki i wysiłku, żując gumę niczym rodowity Amerykanin. Cieszy się życiem, podchodzi do siebie z dystansem. Take it easy, man…

Największa przyjemność płynie z poznawania tych odmiennych charakterów. Każde z tych aut jest fascynujące samo w sobie. Ale dopiero wszystkie razem, próbowane jedno po drugim, pokazują, jak fascynująca jest motoryzacja i jak wiele smaczków potrafi w sobie kryć.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Lista postów