Nowicjusz na Ringu (cz. 1)

Nurburg - tu się je, śpi i oddycha Ringiem i ogólnie motosportem.

Odkąd pamiętam, marzyłem o pojeżdżeniu po Nurburgringu – legendarnym, najtrudniejszym torze świata. Zawsze jednak miałem coś pilniejszego i przez wiele lat odkładałem ten wyjazd. Zebrałem się dopiero, gdy kupiłem STi, które umożliwia wygodny dojazd na kołach i sensowne pojeżdżenie na miejscu. Wcześniej do Ringu przymierzałem się kilkakrotnie i za każdym razem nie udawało się, bo za bardzo chciałem być przygotowany na tip-top. Dlatego tym razem w ogóle się nie przygotowywałem, po prostu postanowiłem jechać rekonesansowo. W niedawno kupionym aucie zrobiłem tylko standardowy przegląd z wymiana rozrządu, olei, płynów itp.

Mekka

Dojeżdżając do Nurburga tuz przed zmrokiem po raz pierwszy dostrzegłem miedzy drzewami katem oka Nordschleife i pomyślałem, ze to chyba jakaś makietka. Tor wydal mi się mikroskopijny w stosunku do wyobrażeń. Wąziutka wstążka asfaltu niczym górska dróżka. Po wszystkich obejrzanych filmach miałem wyobrażenie monstrualnego obiektu, kilkakrotnie większego niż to, co zobaczyłem. Chwile później minęliśmy kolejny widoczny kawałek i to samo wrażenie. W samym Nurburgu nie ma chyba niczego, co nie miałoby związku z Ringiem czy motosportem. Od rogatek wszędzie centra testowe niezliczonych firm samochodowych, oponowych, hamulcowych itp. Ośrodki badawcze, serwisy sportowe, wypożyczalnie samochodów, szkoły jazdy.

Centrum testowe M GMbH - w tle malowniczy zamek Nurburg i zabudowa miasteczka

Do tego salony wszystkich marek mających w ofercie auta sportowe – od klasyków jak Porsche, Lotus czy BMW, przez nie do końca spodziewane jak Aston Martin, kończąc na tunerach w rodzaju DigiTech, Powertec itp. Przy torze GP ogromne (jak hale targowe) centrum dla gości – sklepy, restauracje, usługi, trybuny. Rozmach większy niż na największych stadionach. I absolutnie wszystko pod jednym szyldem – tu się je, śpi i oddycha Ringiem i ogólnie motosportem. Wszędzie obowiązują płatności zbliżeniową karta torowa. Organizacja jak na Niemców przystała – perfekcyjna w każdym detalu. Mnóstwo ludzi a nigdzie żadnych z tym problemów. Jak się okazało w ciągu następnych dwóch dni – ma to odbicie w cenach; wszystko i wszędzie jest bardzo drogie.

Nie dać się zjeść na śniadanie

W wieczór przyjazdu, gdy tylko zameldowaliśmy się w hotelu, skoczyliśmy pod bramę wjazdowa Ringu. I od razu kilka zaskoczeń – Ringhaus faktycznie, tak jak się reklamuje, jest 200m od wjazdu na tor. Drugie, milsze zaskoczenie – w niedziele Turistenfahrten od 8 do 20 (z www wynikało, ze od 18 do 20). Zamiast więc planowanego teoretyzowania przy piwie były tylko dwa szybkie kufelki i spanie. Gospodarz poradził nam nie jeść śniadania tylko być przed 8 przy wjeździe a na śniadanie zjechać, gdy zamkną tor z powodu wypadku. Jak stwierdził, na pewno do 10 zdążymy zjeść… Dało to do myślenia i postanowiłem, ze nie będę powodem, dla którego inni pojada na śniadanie.

Kwadrans przed 8 staliśmy na legendarnym parkingu przy żółtych szlabanach. Było zimno (ok. 7 stopni) i padało. Kupiłem kartę torowa jako drugi tego dnia, tuz za sympatycznym Niemcem od stop do głów ubranym w akcesoria Porsche GT3 RS. W ciągu kilku minut parking zaczął się zapełniać absolutnie wszystkimi autami, jakie kojarzą się z szybka jazda. A deszcz padał i padał. Gdy szczękający jak karabin maszynowy niemiecki glos oznajmił przez megafon, ze za moment tor zostanie otwarty, przez chwile zacząłem szukać wymówek, żeby zaczekać na lepsza pogodę i nie wjeżdżać na razie. W końcu jestem 1000 km od domu na wrogiej ziemi. Ale nie przyjechałem tu po wymówki, więc żeby uciąć dylematy jako pierwszy ustawiłem się przy bramkach.

C.D.N.

Kamil / Supercar Club Poland

Powrót

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *